maja 14, 2016
O Chińczykach słów kilka
Wyjazd do Chin był najdalszym, na
jakim do tej pory byłam i znacząco odczułam podczas niego co
oznacza pojęcie „różnice kulturowe w różnych częściach
świata”. Dla osoby, która podróżuje głównie po Europie
zetknięcie się z zupełnie (!!!) inną kulturą może być naprawdę
dużym szokiem.
Oglądaliście kiedyś serial „An idiot abroad” („Idiota za granicą”)? Człowiek zupełnie nietolerancyjny, nieznający świata i uprzedzony do innych kultur wyrusza w świat... i w pierwszym odcinku odwiedza Chiny. Oglądając serial przed wyjazdem byłam pełna zniesmaczenia. Jak można tak po ignorancku podchodzić do kultury innego narodu? Tak oceniać i nawet nie starać się zrozumieć? Po powrocie z Pekinu trochę jednak zrozumiałam bohatera... Wprawdzie ja (przynajmniej tak mi się wydaje) mam bardziej otwarty umysł, ale jestem w stanie wyobrazić sobie jaki szok musiał przeżyć niepodróżujący Anglik widząc Chińczyków plujących ostentacyjnie na ziemię, jedzących robaki na patyku i załatwiających swoje potrzeby do dziury w ziemi.
Chiny to zupełnie inny świat, a
zachowanie Chińczyków w Polsce (czy w innych krajach Europy)
znacząco odbiega od tego co dzieje się w Chinach, bo będąc poza
swoim krajem starają się oni dopasować do obowiązujących zasad... nie to co "u siebie".
W sumie nadal myśląc o mieszkańcach Pekinu mam ambiwalentne
uczucia.
Z jednej strony pierwsze zetknięcie z
Chinami było szokiem. Jazda metrem jest na przykład nie lada
wyzwaniem. Nie obowiązują zasady typu najpierw wychodzimy, potem
wchodzimy. Obowiązuje zasada – nie ma zasad, kto pierwszy ten
zyskuje. A dodając do tego liczbę osób, które naraz wchodzą i
wychodzą (tłok w autobusie miejskim w godzinach szczytu to przy tym
nic!) mamy niemal pewność, że się zgubimy / ktoś nas popchnie /
nadepnie / pomylimy stację metra. Podobnie sprawa wygląda np. z
zakupem biletu na Dworcu Kolejowym. Kolejki ciągną się wzdłuż
całego budynku, a to, że stoi się w kolejce wcale nie oznacza, że
jesteśmy „za kimś”, bo ciągle ktoś się gdzieś wciska poza
kolejnością. Teoretycznie dla obcokrajowców otwarte są osobne
kasy, ale w sumie korzystają z nich wszyscy, a jedyna przewaga jaką
mamy idąc do kasy „dla obcokrajowców” jest taka, że tam ktoś
chociaż trochę mówi po angielsku.
Ogólnie Chińczycy nie mówią po angielsku. Zakup biletu w kasie do zabytku, zakup pamiątek, czy rozmowa z taksówkarzem zazwyczaj odbywają się na migi. W sumie pokazując palcem na coś co chcemy kupić lub palcem na mapie na miejsce gdzie chcemy jechać, zostaniemy zrozumiani i reszta transakcji przebiega bezproblemowo, ale np. pytanie o drogę przechodniów lub dopytywanie o przeznaczenie, skład czy jakość kupowanego produktu raczej mija się z celem. Po angielsku porozumiemy się w sumie tylko z pracownikami hoteli i miejsc typowo turystycznych, gdzie przybywają zorganizowane wycieczki. Na przykład Pani sprzedająca herbatę pod pretekstem „pokazu parzenia herbaty” mówiła niemal z brytyjskim akcentem. :)
Chińczycy jednak ogólnie są bardzo
mili i pomocni. Nawet jeśli nie do końca rozumieją o co nam
chodzi, i tak starają się pomóc. Szukają dookoła kogoś kto zna
angielski, rysują na kartkach, prowadzą nas gdzieś gdzie chcemy
dotrzeć. Często robią to nawet w własnej inicjatywy.
Jeden dzień Pekin zwiedzałam zupełnie
sama. Dość dużo problemu nastręczało mi robienie zdjęć, bo
poza typowymi fotografiami zabytków, chciałam mieć też pamiątki
z moją osobą w kadrze. Jako, że uparłam się, że nie kupię
selfie sticka robiłam uparcie „selfie z rąsi” kręcąc
się dookoła zabytków i ustawiając tak, żeby widok w tle był
jak najlepiej widoczny. Widząc moje zmagania często ktoś do mnie
pochodził i pytał czy zrobić mi zdjęcie. Oczywiście na początku
wystraszona odmawiałam. Ale po kilku przyjaznych rozmowach zaczęłam
korzystać z usług miłych nieznajomych. Oni naprawdę po prostu
byli uprzejmi i chcieli pomóc... i co najwyżej potem w zamian zrobić
sobie zdjęcie ze mną.
O tym, że jesteśmy dla Chińczyków
nie lada atrakcją już pisałam w poście o Wielkim Murze Chińskim,
więc tylko powtórzę. Nie wiem, z czego to wynika, ale turyści są
przez Chińczyków tak obfotografowani jak zabytki. Aż się boję
pomyśleć na ilu zdjęciach jestem, bo tych „autoryzowanych”
było całe mnóstwo, a co dopiero tych z zaskoczenia. No i uwaga:
jeśli nie chcecie spędzić kilkunastu minut na pozowaniu, nie
pozwalajcie na pierwsze zdjęcie, bo jak już raz się zgodzicie to
fala tych, którzy chcą mieć z Wami pamiątkową fotkę nie ma
końca.
Wracając do bezpieczeństwa. Nie wiem,
czy gdziekolwiek indziej na świecie czułam się tak bezpiecznie jak
w Chinach. Może to jest związane z patrolami policji (o których
będę jeszcze pisać), a może po prostu z tym, że Chińczycy nie
chcą nam zrobić krzywdy, nie chcą nas okraść, nie chcą nas
oszukać. Są wyjątki od tej reguły (pisałam o nich tutaj), ale w
sumie jak sobie pomyślałam: po co Chińczyk ma kraść mój
telefon, skoro w 90% przypadków na lepszy. :)
Technologia ogólnie jest dla
Chińczyków rzeczą bardzo ważną. Każdy w sumie ma telefon
wielkości ręki, do tego tablet... Nie ma nic złego w robieniu
sobie zdjęć selfie stickami – wręcz głupio nie robić, co mnie
zmusiło do zakupienia tego cudu techniki. :) Nawet małe dzieci potrafią się tym sprzętem posługiwać. :)
I tutaj przejdę do zachowania Chińczyków w wolnym czasie. Czegoś, co mnie urzekło w tym narodzie najbardziej. Wyobraźcie sobie sytuację: poniedziałek godzina 13 idziecie do parku w Polsce. Co widzicie? Pustki, kilkoro uczniów wagarowiczów, babcię z wnuczkiem na spacerze, kilka mam z dziećmi na huśtawkach. Teraz przeniesiemy się do Pekinu. Tłumy (!!!) ludzi, robią sobie selfie z tulipanami, spacerują całymi rodzinami, ćwiczą tai chi, tańczą, grają w mahjonga... Nie siedzą w domu! Wychodzą na zewnątrz, żeby spotkać innych ludzi i dobrze się bawić. To samo wieczorami. Parki są pełne tych spacerujących, ćwiczących, tańczących i puszczających latawce (czytaj post o Świątyni Nieba) – coś niesamowitego! Szkoda, że my się zamykamy w naszych 4 ścianach... o ile wszystko jest piękniejsze kiedy można tańczyć do chińskich hitów przy zachodzie słońca!
Ogólnie Chińczycy bardzo dbają o zdrowie. Widać, że dużo się ruszają, spędzają dużo czasu na powietrzu, ćwiczą. Dbają też o to co jedzą (chociaż warunki sanitarne w niektórych restauracjach są wątpliwe) i raczej nie zażywają leków. Co ciekawe ani razu będąc w Chinach nie widziałam apteki. Dla Polki, przyzwyczajonej do tego, że leki sprzedawane są wszędzie: w kioskach, marketach, a nawet drogeriach zupełny brak apteki jest zjawiskiem niezrozumiałym. A jednak Chińczycy żyją i są zdrowi. Dopóki nie poczują się naprawdę źle korzystają tylko z naturalnych metod leczenia: akupunktury, ziół i ćwiczeń. Dopiero gdy to wszystko zawiedzie kierują się po pomoc do lekarza.
No to ponieważ napomknęłam o
jedzeniu to może teraz kilka słów o jedzeniu z Chińczykami. Kiedy
zostaniecie zaproszeni przez Chińczyka do restauracji (ja miałam
takie szczęście) spodziewajcie się zupełnie innego doznania niż
stołowanie się w Polsce. Po pierwsze nie zamawia się dania dla
jednej osoby, ale na stole zostają postawione czyste talerze, a na
stół stawia się wielkie miski z jedzeniem do podzielenia. Miska
ryżu, kilka rodzai mięs, warzywa... nawet kaczkę po pekińsku
trzeba zlepić samemu z podanych składników. Ma to swój urok, bo w
ten sposób można się długo rozkoszować jedzeniem, w międzyczasie
rozmawiając i wymieniając się poglądami o kolejnych serwowanych daniach. Atmosfera
przy stołach zawsze jest wesoła. Tym bardziej, że do jedzenia
podaje się wódkę i to nie byle jaką ale 50%! Zwala z nóg!
Tradycyjne chińskie jedzenie nawet trochę nie przypomina tego co jemy w Polsce jako „chińskie danie”. Nie jest takie kolorowe i estetyczne. W sumie jest szare, w większości w formie czegoś w sosie, a składniki zaliczają się do tych testujących charakter. Smażona cała głowa kaczki z mózgiem, smażone nóżki kaczki, wątróbki itd.. Kto by spróbował?
Tradycyjne chińskie jedzenie nawet trochę nie przypomina tego co jemy w Polsce jako „chińskie danie”. Nie jest takie kolorowe i estetyczne. W sumie jest szare, w większości w formie czegoś w sosie, a składniki zaliczają się do tych testujących charakter. Smażona cała głowa kaczki z mózgiem, smażone nóżki kaczki, wątróbki itd.. Kto by spróbował?
Kolejną sprawą jest etykieta przy
stole. Jedząc kolejne dania zaczęłam się zastanawiać jak to
możliwe, że mój talerz jest obłożony resztkami – kostkami
itd., a talerze moich chińskich gospodarzy są czyściutkie. Chwilę
później odkryłam o co chodziło. Otóż Chińczycy zamiast
odkładać resztki, przeżuwali wszystko w buzi, a potem... wypluwali
na stół. Talerz faktycznie czysty, ale bynajmniej nie można tego
powiedzieć o jego otoczeniu. Nie wiem szczerze mówiąc, czy
etykieta wymaga podobnego zachowania, niestety nie mogłam się
przełamać...
Duży śmiech wśród moich gospodarzy
wywołało moje pytanie o toaletę. Przez moment zastanawiałam się
dlaczego, ale potem przypomniałam sobie, że chińskie toalety to po
prostu dziury w podłodze z odpływem kanalizacyjnym. W hotelach i
dobrych restauracjach zwykle znajdzie się też toaleta europejska,
ale na przykład w wc publicznym nie można na to liczyć. Dziury często nie
są nawet oddzielona od siebie ścianą... po prostu pokój z kilkoma
dziurami w podłodze.
No i jeszcze kolejna rzecz, która może
zniechęcić do Chińczyków wszystkich lubiących higieniczny tryb
życia. Plucie. Chińczycy nałogowo plują i nie dyskretnie jak
Polacy, ale głośno i ostentacyjnie. Nie jest to wprawdzie z ich
strony złośliwe (uważają, że w ten sposób wyrzucają z siebie
złe duchy), ale do przyjemnych też nie należy. Podobnie jak
śmiecenie. Śmieci walają się wszędzie, bo Chińczycy nie mają w
zwyczaju szukać koszy, po prostu wszystko czego nie potrzebują
rzucają pod siebie. Byłam świadkiem wydarzenia na Wielkim Murze,
gdzie Pani sprzątająca zbierała z ogromnym koszem papierki ze
ścieżki, a przechodząca koło niej Chinka zamiast do kosza, który
miała na wyciągnięcie ręki, swoje śmieci rzuciła na ziemię
obok. No cóż... dobrze, że ekipy sprzątające są sprawne, bo
inaczej biorąc pod uwagę liczbę mieszkańców Pekinu i ilość
produkowanych przez nich śmieci, ciężko byłoby się poruszać po
mieście.
To dopiero początek opowieści...Więcej napiszę jeszcze
w kolejnym wpisie, bo jeden to zdecydowanie za mało, żeby chociaż
troszkę opowiedzieć o tym fascynującym narodzie!
Chciałabym tylko na koniec wyjaśnić i prosić o zrozumienie wszystkich, którzy czytając ten post poczuli jakiś niesmak związany z tym, że raz lepiej, a raz gorzej wypowiadam się o chińskim narodzie. Zdaję sobie sprawę, że wszystko co opisuję jest ogromnym uogólnieniem, ale ponieważ spędziłam w Pekinie krótki okres czasu to powyższe przemyślenia bazują tylko na zaobserwowanych przeze mnie w tym czasie wydarzeniach. Mam nadzieję, że moje obserwacje będą źródłem ciekawostek związanych z drugim, mniej nam znanym końcem świata, a nie źródłem złych stereotypów... :)
Chciałabym tylko na koniec wyjaśnić i prosić o zrozumienie wszystkich, którzy czytając ten post poczuli jakiś niesmak związany z tym, że raz lepiej, a raz gorzej wypowiadam się o chińskim narodzie. Zdaję sobie sprawę, że wszystko co opisuję jest ogromnym uogólnieniem, ale ponieważ spędziłam w Pekinie krótki okres czasu to powyższe przemyślenia bazują tylko na zaobserwowanych przeze mnie w tym czasie wydarzeniach. Mam nadzieję, że moje obserwacje będą źródłem ciekawostek związanych z drugim, mniej nam znanym końcem świata, a nie źródłem złych stereotypów... :)
Moja mama wróciła z Chin 3go Maja i bardzo jej się podobało :) Mam nadzieję, że mi też uda się je zobaczyć
OdpowiedzUsuńhttps://studianawyspach.blogspot.com
O większości z tych spraw już gdzieś słyszałam. A to w telewizji, a to w książkach, a to na innych blogach. Ale jedno jest pewne, część z nich nadal mnie intryguje i dziwi zarazem. Na przykład to ich plucie :D O pozostałościach jedzenia na stole ani o dziurach w ziemi bez ścianek jeszcze nie słyszałam i przyznaję, że tego ostatniego nie mogę sobie wyobrazić i aż chyba muszę spróbować to wygooglać :D Chętnie poczytam więcej o Chińczykach! :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Cieszę się, że udało mi się Cię zaskoczyć. Ja też mnóstwo czytałam o Chinach przed wyjazdem i myślałam, że jestem przygotowana, ale jednak wiele rzeczy zaskakuje. :)
OdpowiedzUsuńTwoja mama też była w Pekinie? Czy w innym regionie?:)
OdpowiedzUsuńNa pewno Ci sie uda! :) Trzeba marzyć!
Jeśli chodzi o kolory i estetykę, to pekińskie żarcie bardzo odstaje (na niekorzyść) od choćby syczuańskiego czy kantońskiego, które są kolorowe i śliczne :) Plucie na stół nie należy do etykiety chińskiej; dobrze wychowany Chińczyk nigdy tak nie zrobi. Czyli jakiś 1% Chińczyków nie pluje na stół - brak wychowania jest tu niestety powszechniejszy niż nawet szczątkowa kindersztuba.
OdpowiedzUsuń